Forum www.rpgfan.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Rozdział I: Witamy w Kolonii
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rpgfan.fora.pl Strona Główna -> Gothic: Opowieści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rod
Redaktor
PostWysłany: Sob 16:02, 28 Lut 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Dzień zapowiadał się świetnie. Słońce świeciło mocno a niebo było bezchmurne. Drzewa kołysały się na wietrze. Lato to wspaniała pora roku. Całe dnie spędzać można było na wyprawach do lasu, wylegiwaniu się na polanie, pływaniu w rzece czy najzwyklejszym grzaniu ławki przed domem. To ostatnie Rod lubił najbardziej. Jednakże nic nie jest wieczne. Kiedyś musiały nadejść ciemne chmury. Stało się to wtedy kiedy do Faring przybył oddział królewskich paladynów. Po ich surowych twarzach dało się wyczytać wszystko. Wojna z orkami zbliżała się wielkimi krokami. Król Rhobar II potrzebował ludzi do swojego wojska. Wzywał do obowiązku obrony ojczyzny. Rycerze zebrali około dwóch tuzinów młodych mężczyzn, w tym i Roda. Młodemu rzemieślnikowi nie podobała się wizja służenia w armii. Bardziej od paladynów nienawidził tylko orków. Nie miał jednak wyboru. Nie mógł patrzeć na bliskich gdy przekraczał bramę miasta, w którym się wychował i żył dwadzieścia pięć lat. Ruszyli pod wodzą paladynów do pozostałych miast. Wśród rekrutów byli jego przyjaciele. Jedni byli zachwyceni możliwością paradowania w błyszczącej zbroi i siekania wrogów ostrym jak brzytwa mieczem. Naoglądali się zbyt dużo ulotek swego czasu rozsyłanych po całej Myrthanie. Tych Rod wykpiwał. Inni byli po prostu wystraszeni. Wędrowali między miastami przez trzy dni. Gdy dotarli pod Vengard, było ich około setki. Na miejscu dano im podłe, żołnierskie jedzenie. Nie było czasu na zwiedzanie stolicy. Gdy tylko łyżki zaczęły szurać o dno misek, zaprowadzono wszystkich do koszar. Tam dano im wysłużone już nieco mundury, buty, pasy oraz broń. Do późnego wieczora ćwiczyli walkę z kukłami na dziedzińcu. Noc w koszarach. Pobudka o świcie, musztra, ćwiczenia. Tak wyglądał typowy dzień rekruta. Rodowi od początku się to nie podobało. Gdy szkolący ich paladyn, butem przytrzymywał go przy ziemi by padł, nie wytrzymał. Wykręcił rycerzowi nogę i posłał go na błoto. Dostał za to tydzień w karcerze oraz utracił uzyskany do tej pory żołd. Miał wtedy czas na przemyślenia. Nie tak zaplanował sobie przyszłość. Chciał się mieć własny dom, uczciwie zarabiać we własnym warsztacie, polować w lasach, może nawet się ożenić... Te plany mogły legnąć w gruzach po pierwszej lepszej bitwie. Mieczem posługiwał się bardzo dobrze lecz walka w tłumie, z orkami to co innego. Po niespełna miesiącu tkwienia w Vengardzie, został przydzielony do oddziału mającego rozstawić posterunki wokół Montery. Rąbał drewno, patrolował okolicę, naprawiał wyposażenie. Pracując przy wznoszeniu wież strażniczych, ominęły go obowiązki żołnierza, których tak nie cierpiał. Wiedział jednak, że budowa nie potrwa wiecznie. Podjął decyzję, nad którą myślał już w karcerze. Ucieczka. Najlepsza okazja nadarzyła się gdy wysłano go by odebrał wozy z transportem drewna z Gothy. Od ponad miesiąca nie był tak blisko domu. Nie mógł tego nie wykorzystać. Koniec z tą popieprzoną służbą. Gdy tylko ostatnie dachy chat wokół Montery zniknęły mu z oczy, zboczył w las. Zakopał mundur oraz miecz a następnie przebrał się w ciuchy najemnika, które suszyły się na sznurze koło młyna. Pełen radości ruszył ku Faring. Przenocował na dachu stodoły jakiegoś małego gospodarstwa. Rankiem wkroczył do miasta. Zapomniawszy o ostrożności, raźnym krokiem spacerował po placu chcąc nacieszyć się chwilą. Wtem jego wzrok napotkał tablicę ogłoszeń. Widniała tam jego podobizna. Paladyni widać nie próżnowali. W ciągu jednej doby zdążyli się zorientować, że brakuje im jednego człowieka i wysłali posłańca z listem gończym. Szybkim ruchem zerwał kawałek pergaminu z tablicy i biegiem ruszył ku przełęczy. Miał niewiele czasu. Przed południem musiał przekroczyć granicę. W Nordmarze nikt nie będzie go szukał...
Brnął po kolana w śniegu. Szalała zamieć. Mróz szczypał w twarz i dłonie, na brodzie osiadł śnieg. Rod cały dzień krążył po okolicy w poszukiwaniu Klanu Wilka gdzie mógł znaleźć schronienie. Gdzie się nie odwrócił było tak samo. Te same drzewa, te same krzaki, te same głazy i ta wszędobylska biel. Młody mężczyzna już dawno pogodził się z faktem iż zabłądził. Jednak tu wojsko nie będzie go szukać. Musiał więc iść dalej. Opatulił się szczelniej płaszczem i ruszył w dalszą drogę. Śnieżyca nasiliła się gdy zapadł zmrok. Rod z trudem stawiał kolejne kroki. Nagle ujrzał w oddali słabe światło. Nie zważając na wyczerpanie, przyśpieszył kroku. Po chwili ujrzał zarysy małej chatki. Przystanął, uśmiech pojawił się na ustach. Chciał krzyknąć lecz gardło odmówiło posłuszeństwa a wicher skutecznie wszystko zagłuszał. Mimo iż był tak blisko celu, padł na śnieg. Poczuł zimno i wilgoć na twarzy. W tym momencie się obudził.
Stała nad nim ciemna postać trzymająca wiadro ociekające wodą.
Strażnik: - Mała kąpiel na dzień dobry!
Strażnik wyszedł zamykając za sobą drzwi. Rod otarł twarz rękawem. Z drugiego końca celi ktoś przemówił.
Czajnik: - Spałeś jak zabity - powiedział. - Ominęło Cię śniadanie - dodał podając Rodowi miskę.
- Dzięki. Który dziś dzień?
Czajnik: - Ostatni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rod dnia Pią 21:55, 03 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Curt
Moderator / Redaktor
PostWysłany: Sob 16:04, 28 Lut 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Góry Sine
Płeć: Mężczyzna

Do jaskini wdzierało się zimne powietrze. Curt siedział w kącie, opatulony starym, zniszczonym futrem z wilka.
- Cholernie zimno... - mruknął
Jaskinię znalazł parę dni temu i w ogóle się z niej nie ruszał. Powoli zaczął przymierać głodem. Ucieczka do Nordmaru była niemal samobójstwem, ale nie miał wyboru. Mieszkając w Silden uczestniczył w obronie miasta. Popełnił straszny błąd. Jeszcze kilka dni temu był na polowaniu w wielkim lesie nieopodal miasta. Niefortunnie trafił na mały obóz szpiegowski orków. Nie zdołał uciec. Złapali go w mgnieniu oka, mimo że próbował się bronic strzelając z łuku. Na próżno. Orkowie chcieli go po prostu zabić, ale ich przywódca - Uruk wraz z jego prawą ręką - szamanem Grompelem nie dopuścili do tego. Zaproponowali mu, otworzenie bram miasta w zamian za wolność. Niczym tchórz zgodził się i w momencie ataku orków niepostrzeżenie otworzył bramę. Widząc jak zastępy orków wbiegają do miasta siekając wszystko co mieli na drodze zrozumiał jak wielki popełnił błąd, ale nie mógł już go naprawić. Wszystko widział pewien młody paladyn - Kester. Gdy Curt zobaczył go, natychmiast wymknął się z miasta i podążył w stronę przełęczy. Dał radę uciec znanym sobie malutkim tunelem prowadzącym do Nordmaru. Potem osiadł w jaskini. I to było wszystko.
- Gdyby nie te cholerne bestie, nadal żyłbym spokojnie w Silden... - mruknął gniewnie, po czym dodał żałosnym tonem - Ale na to już jest za późno...
Obudził się cały oszroniony i niemal całkowicie zamarznięty. Palce u nóg i rąk już mu odmarzły. Czekał tylko na śmierć. Śmierć jednak nie przyszła. Następnego ranka znalazł go jakiś myśliwy i zabrał do chaty. Nie pamiętał co tam się stało. Pamiętał jedynie, że Silden oparło się pierwszemu atakowi, a jego skazano na śmierć. Dzień egzekucji pamiętał doskonale. Było to w małym obozie żołnierskim w lesie niedaleko Vengardu. Jakiś mag specjalnie wyleczył go, aby czuł ból jak będą mu odcinać wszystkie członki po kolei. Wszystkie. Jednak do tego nie doszło. Obóz został zaatakowany. Dostał w głowę od jakiegoś żołnierza. Więcej nie pamiętał.
Obudził się w śmierdzącej, brudnej szalupie. Nie mógł wstać, ale widział, że obok niego siedzi jakiś człowiek. Jęknął i wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Obok niego w brudnych łachach siedział były paladyn - Kester.
Kester: - Obudziłeś się, zdrajco?
- G-gdzie jesteśmy...
Kester: - Na morzu...
- A gdzie płyniemy...?
Kester zaśmiał się pod nosem.
Kester: - Tam skąd nie ma ucieczki zdrajco. Płyniemy, na Khorinis.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gorzałt
Administrator
PostWysłany: Sob 16:08, 28 Lut 2009 Powrót do góry


Dołączył: 26 Lut 2009

Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Inowrocław
Płeć: Mężczyzna

Był pochmurny dzień. Klasztor dawno nie odczuł kropli wody na sobie. Dzisiaj się zmieniło. Deszcz padał niemiłosiernie. Gorzałt patrzył w niebo wypatrując jakiejś małej przerwy w chmurach deszczowych, na co się nie zapowiadało. Znudzony żmudnym czekaniem na słońce wrócił do pokoju i padł na łóżko brzuchem. Leżał tak chwilę. Rozejrzał się. Wstał i podszedł do drzwi. Wyciągnął klucz z kieszeni i cicho zamknął drzwi. Schylił się nad podłogą i powoli oderwał luźną deskę. Przypomniały mu się młode lata. Jak zadowolony z życia biegał z kolegami po górnym mieście Khorinis rozrabiając na niekorzyść mieszkańców. Miał wtedy bodajże 12 lat... "ech to było całe 15 lat temu..." - mruknął w myśli Gorzałt. "Teraz siedzę tu jako mag... musząc ukrywać się, żeby móc ćwiczyć PRAWDZIWĄ magię". Wyciągnął czarną książkę z napisem runicznym "Tajniki czarnej magii - Gregor Tron" pogrążając się nauce.
Kiedy słońce wreszcie zawitało do klasztoru, dziedziniec nie był pusty. Zauważył swojego przyjaciela Maze'a. Nowicjusza.
Maze: Cześć, jak tam dzień?
- Dobrze, dobrze... uczyłem się dzisiaj trochę. A u ciebie co?
Maze: Dobrze. Pyrokar mówił, że może kiedyś uda mi się zostać magiem tak jak Ty.
Gorzałtowi błysnęła iskierka w oku.
- Wiesz co? Mogę cię podszkolić w zaklęciach obronnych!
Maze: Naprawdę? Dzięki! Na prawdę bardzo by było mi miło! Odwdzięczył bym się.
- Nie ma sprawy - wyszczerzył się - spotkamy się wieczorem w piwnicy
Maze spochmurniał.
Maze: A dlaczego w piwnicy?
- Mag nie może tak po prostu rozmawiać i uczyć nowicjuszy. Pyrokar by mnie zabił.
Maze: Aha... Jak to zrobisz będę wdzięczny!
- Nie ma za co - powiedział jeszcze raz i odszedł uśmiechając się paskudnie
Nastał wieczór. Gorzałt schodził z czarem "Światła" w dłoni, aby lepiej widzieć. W końcu dostrzegł Maze'a w ciemnym zaułku z dala od innych pokoi w których mogliby przebywać magowie. Zauważył podekscytowanie na jego twarzy.
Maze: Zaczynamy?
- Zaczynamy.
Maze: A od czego zaczniemy?
- OD TEGO!
Rozległ się cichy huk - Maze wylądował w rogu ślepego zaułka.
Maze: Nie! Co robisz! Zostaw proszę!
Gorzałt otworzył księgę Czarnej Magii na stronie taktującej na tworzeniu demonów.
- Na moc Beliara! Przyzywam Cię demonie! Wejdź w ciało tego człowieka! Yethza enner forya nega! Yethza enner forya nega! Yethza enner forya nega!!!
W tym momencie Gorzałt podciął żyłę powodując szybki wyciek krwi składając ofiarę Beliarowi ze swojej krwi. Powtórzył całą formułę 2 razy.
- Zmień tego człowieka w demona!
Po tych słowach Maze zaczął jęczeć. Jego skóra twardniała, z jego pleców zaczęły rosnąć skrzydła po 10 minutach tej transformacji zobaczył przed sobą demona. Zobaczył też pioruny i lodowe kule świszczące tuż koło jego ucha i trafiające w demona. Te kule i pioruny leciały zza jego pleców. Więcej nie widział.
Obudził się na wozie.
- Co... co jest?
Został kopnięty i walnięty w twarz. Widział dwóch magów i 10 strażników. Był bardzo mocno związany za ręce. Jakiś mag stanął przed nim i przemówił.
Mag: Jesteś skazany za używanie czarnej magii, zabójstwo nowicjusza i naruszanie praw natury. Zwykle za to wieszamy na stryczku... ale ciesz się, że masz bogatą rodzinę.
- To co ze mną?
Mag: Jedziesz do Kolonii.
Dojechali do Khorinis gdzie miał jeszcze czekać parę tygodni. W więzieniu. Strażnicy czekali na resztę nowych więźniów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gorzałt dnia Sob 20:57, 28 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Czajnik
Redaktor
PostWysłany: Sob 23:24, 28 Lut 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Rod: Więc nareszcie koniec odsiadki?
- Na to wygląda.
Rod: Szczerze powiedziawszy nie wiem, czy chcę stąd wychodzić.
- No tak - kolonia karna nas czeka. Ech, i znów będziemy musieli oglądać tych parszywych paladynów. Nie znoszę ich.
Rod: Nie jesteś jedyny.
Oboje zapatrzyli się w małe okienko celi.
- Pamiętasz, kiedy się poznaliśmy?
Rod: Hehe, co Ci się tak zebrało na wspominki?
- Tak jakoś...
Rod: Z tego co pamiętam, obudziłeś mnie chlaśnięciem w twarz.
- Dokładnie. Cóż, wyglądałeś jak sopel lodu.
Rod: Ta, pamiętam, jakby to było wczoraj...

Klan Wilka był jednym z klanów ludów Nordmaru. Był to klan myśliwych. Tutejsi łowcy zaopatrywali w skóry pozostałe klany Nordmaru - Klan Młota i Klan Ognia oraz Klasztor. Grim, przywódca wioski, codziennie wysyłał myśliwych w poszukiwaniu zwierzyny. Jednym z nich był Czajnik, doświadczony, 32-letni łowca. Zwykł polować w okolicy swojej chaty, na wschód od siedziby Klanu. Spędzał w niej nieraz całe tygodnie, robiąc sobie eskapady w coraz to odleglejsze tereny swej ojczystej krainy. Tego dnia jednak było inaczej. Czajnik zgarnął swój łuk i miecz i ruszył na łowy. Po kilkudziesięciu minutach dotarł do swojej chaty, niosąc na plecach dorodną łanię. Rzucił zdobycz na podłogę chaty, po czym rozpalił nieco w kominku. Na zewnątrz rozszalała się całkiem spora zamieć. Nagle usłyszał szelesty i człapanie łap po śniegu. "Przeklęte gobliny", pomyślał, po czym wziął do ręki miecz i wyszedł ostrożnie przed chatę. Rozejrzał się. "Gdzie te cholery się znów poukrywały? Ech, co dopiero się z nimi rozprawiłem". Nasłuchiwał. "Dziwne, przysiągłbym, że...ech, nieważne. Jeszcze ta przeklęta śnieżyca". Już miał wrócić do chaty, żeby zabrać się za oskórowanie swej dzisiejszej zdobyczy, gdy nagle zauważył nieopodal niewyraźną postać. Uniósł miecz i ostrożnie ruszył ku niej. Nagle tajemniczy osobnik upadł ciężko na śnieg. Czajnik podbiegł szybko i złapał przybysza, po czym zatargał go do chaty.
- Cholera, to nie wygląda dobrze. Człowieku, zbudź się! Do licha, całkiem zamarzł.
Czajnik uderzył swego nietypowego gościa dwa razy w twarz. O dziwo, pomogło. Nieznajomy otworzył i przetarł oczy.
Rod: Gdzie...gdzie ja jestem...?
- Spokojnie, leż.
Rod: Czy...czy to...znów wojsko?
- Nie, przyjacielu, jeśliś nieskory do pomocy paladynom, to możesz się tu czuć jak w domu.
Rod: Kim jesteś?
- Jestem Czajnik, myśliwy z Klanu Wilka.

Kilka dni później Czajnik i jego nowo poznany przyjaciel, Rod, rzemieślnik z Faring, siłą wcielony do armii dezerter, jak się okazało, siedzieli razem w domu Czajnika w siedzibie Klanu Wilka. Był ranek. Czajnik nakładał właśnie na siebie skórę wilka i poprawiał miecz przy pasie. Sięgnął po łuk.
Rod: Znów na polowanie?
- Zgadza się przyjacielu. Ale tym razem zapuszczam się na tereny Myrthany. W górach coraz częściej można się natknąć na orków. Zatrzęsienie tych parszywców. Nie to, żebym się bał, ale jakoś nie widzi mi się walka z całym oddziałem. Zużyłbym tylko niepotrzebnie moje strzały na tych padalców.
Rod: Rozumiem.
- Hej - a Ty nie wybrałbyś się ze mną? Znasz tereny przy Faring, a tam mam zamiar poszukać zwierzyny.
Rod: Myślę, że mimo wszystko wolałbym jeszcze zostać tutaj. Nie czuję się jeszcze w pełni sił.
- No tak, fakt. Jeszcze parę dni temu byłeś sopelkiem lodu, kiedy znalazłem Cię nieopodal mojej chaty. Dobra, nie będę namawiał. Ruszam. Trzymaj się.
Rod: I nawzajem. Powodzenia.

Czajnika nie było przez długie godziny. Od jego zniknięcia za bramami Klanu minęło już całkiem sporo czasu - dużo dłużej niż potrzebował, bo był naprawdę świetnym myśliwym. Rod zaczynał się niepokoić i nie tylko on. Hogar, jeden z łowców, wszedł właśnie do chaty.
Hogar: Przyjacielu, wiem, że jesteś zmęczony, ale zwracam się do Ciebie z prośbą. Otóż, jak zapewne zauważyłeś, Czajnika nie ma już od ładnych paru godzin i zaczynamy się o niego martwić. Powinien już był dawno wrócić, nawet jeżeli zapuścił się na tereny Myrthany.
Rod: Rozumiem, że skoro ja znam te tereny, bo tam się urodziłem i wychowałem mam iść i go poszukać, tak??
Hogar: Cóż, my nie opuszczaliśmy w większości Nordmaru, więc moglibyśmy podzielić los Czajnika, cokolwiek się z nim stało.
Rod: Ech, dobrze. Wyruszę od razu.
Hogar: Mam nadzieję, że już pamiętasz drogę na przełęcz.
Rod: Jasne. Wrócę niebawem razem z Czajnikiem, mam nadzieję.

Nadzieja okazała się jednak złudna.

Rod dotarł na przełęcz i, omijając Faring, zapuścił się w lasy nieopodal, by poszukać Czajnika. Po kilkunastu minutach dotarł na małą polanę. To co ujrzał, sprawiło, że miał ochotę obrócić się na pięcie i po cichu wycofać. Oddział wojska z paladynem na czele. Ale nie to było najgorsze. Pojmali kogoś - tym kimś był Czajnik. "Cholera, muszę go jakoś z tego wyciągnąć". Zanim jednak zdążył obmyślić jakiś błyskotliwy plan, mocarna łapa chwyciła go za ramię i pchnęła w przód.
Żołnierz: Mamy kolejnego!
Paladyn: Świetnie, to już dwóch. Niezły połów.
Czajnik: Rod! Co Ty tu robisz, do licha!?
Rod: Szukałem Ciebie!
Paladyn: Wspaniale, panowie się znają. Normalnie czekałby Was stryczek, ale w obliczu obecnej sytuacji możecie się przydać królowi Rhobarowi i Myrthanie.
Czajnik: W jaki niby sposób?
Paladyn: Panowie, uroczyście zostajecie skazani na Kolonię Karną w Górniczej Dolinie na wyspie Khorinis. A najpierw czeka Was odsiadka w więzieniu, zanim nie uzbieramy odpowiedniej liczby "ochotników" do pracy w Kolonii.
Rod: Kurwa mać.

- I gdybyś wtedy nie poszedł mnie szukać, dalej grzałbyś spokojnie tyłek w mojej chacie w Klanie Wilka.
Rod: No cóż - teraz siedzimy tu razem i czekamy, aż lada moment zabiorą nas na statek wprost na Khorinis.
- Zdecydowanie nie jest to wesoła perspektywa.
Kraty otworzyły się z chrzęstem, do sali wszedł strażnik.
Strażnik: Wstawać, Wy dwaj! Transport już czeka!
Rod i Czajnik podnieśli się, otrzepali z kurzu i ruszyli w stronę schodów. Po wyjściu zostali poprowadzeni wraz z innymi więźniami do doków, gdzie czekał na nich okręt, który miał ich przewieźć na Khorinis.
Rod: Ech, żegnaj Myrthano. Chyba nieprędko znów tu zabawimy.
Czajnik: O ile w ogóle jeszcze kiedykolwiek dane nam będzie zobaczyć ten kraj.

Statek powoli odpłynął na południe...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czajnik dnia Sob 23:26, 28 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Curt
Moderator / Redaktor
PostWysłany: Nie 12:42, 01 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Góry Sine
Płeć: Mężczyzna

Gdy przybili do portu, Curt nie miał siły się ruszyć. Jego nowy znajomek - Kester nie miał zamiaru mu pomagać, ale został do tego zmuszony siłą. Z obrzydzeniem podniósł chorego Curta z ziemi i powlókł go niczym upolowaną zwierzynę. Gdy leżał próbował się rozglądać w ciemnościach nocy. Nic nie zobaczył, ale pewne było to, że nie są na Khorinis. Musieli dopłynąć do jakiejś małej wysepki z powodu nadciągającego sztormu.
- Więc dlatego płynęliśmy szalupą... - pomyślał
Nagle Kester rzucił go na ubitą ziemię i odszedł. Rozejrzał się zdezorientowany. Dokoła paliły się ogniska, a przy nich siedzieli inni więźniowie. Cudem doczłapał się do jednego z większych ognisk i usiadł jęcząc. Nie został miło przywitany. Rozmowy ucichły. Zrobiło mu się nie przyjemnie więc odszedł od ogniska. Na czworakach dotarł do małego drewnianego pala i podniósł się. Rozejrzał się jeszcze raz. Ogień rozświetlał drogę i widać było jak jakiś strażnik kłóci się z paladynem w lśniącej zbroi. Chodziło najwyraźniej o to, że zgubili drogę na Khorinis z powodu panującego pandemonium.
- Idioci, co to za kapitan, który...
Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu. Odskoczył na bok i natychmiast się przewrócił. Przybyszem był dziwny mężczyzna w średnim wieku i długim białym płaszczu. Curt zmarszczył brwi i splunął mu pod nogi.
- Nie rozmawiam ze sługusami magów
Mężczyzna: - A ja nie rozmawiam ze zdrajcami
Curt spuścił głowę.
- Więc czego chcesz?
Mężczyzna: - Widzisz, mam pomysł jak się stąd wydostać, a ty mógłbyś mi w tym pomóc...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Curt dnia Nie 12:43, 01 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Rod
Redaktor
PostWysłany: Nie 13:35, 01 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Roda zbudziły krzyki ludzi z góry. Przetarł oczy i starał sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia. Słońce, które niemalże oślepiało po miesiącu spędzonym w ciemnicy, świeże powietrze, które aż zapierało dech w piersiach, zapach morza, mewy i ten straszny sztorm... Na statku nikt nie przespał tej nocy. Marynarze uwijali się w pocie czoła a skazańcy mogli tylko bezczynnie czekać na koniec. Rankiem burza ustała. Jeden z więźniów, Adalbert, był bardzo bogobojny toteż wszyscy musieli słuchać jego jęków i kazań przez całą drogę.
Adalbert: - Ten sztorm był tylko zapowiedzią gorszego! Innosowi chce nam oszczędzić cierpień, które czekają na nas w Górniczej Dolinie! Jeśli nie okażecie skruchy...
Inny ze skazańców, zwany Torlofem, prychnął.
Torlof: - Zamknij się, klecho. Sztorm na morzu to nic nadzwyczajnego. Wiem gdyż sam jestem... byłem kapitanem.
Adalbert: - To wszystko przez Was, grzesznicy!
Czajnik: - Nie uwierzę byś był naszym spowiednikiem. Musiałeś coś przeskrobać więc sam nie jesteś takim świętoszkiem.
Kompan Torlofa, zwany Kosą, burknął.
Kosa: - Pewnie nie zmówił porannej modlitwy w Klasztorze lub też nie wypolerował świecznika!
Adalbert: - Bluźniercy! Jestem niewinny!
Torlof: - Wszyscy tu jesteśmy niewinni. Wątpię jednak by paladyni uwierzyli nam na słowo.
Adalbert: - Niech Innos ma ich swoich opiece!
Rod warknął ze swojego prowizorycznego posłania ze słomy.
- Więc idź i podlizuj się swoim idolom. Dadzą Ci kopa w rzyć i tyle zobaczysz ich wspaniałości!
Kosa: - Święte słowa! - wykrzyknął. - Świętsze od Twoich niewypolerowanych świeczników, klecho! - rzucił do Adalberta.
Bogobojny skazaniec milczał aż do końca podróży. Około południa usłyszeli pośpieszne kroki i odgłosy krzątaniny. Po około kwadransie usłyszeli mewy.
Torlof: - Przybijamy to portu w Khorinis, to pewne.
Torlof się nie mylił. Usłyszeli zgrzyt i okrzyki marynarzy. Do pomieszczenia, w którym przebywali więźniowie wdarło się światło i zapach bryzy morskiej. Do środka wszedł paladyn w eskorcie dwóch rycerzy. Adalbert już chciał im skoczyć pod nogi ale łańcuchy mu na to nie pozwoliły.
Paladyn: - Dalej, psubraty! Zbierać manatki i wyłazić! - krzyknął po czym zarechotał z niezbyt udanego żartu.
Skazańcy powoli zaczęli wychodzić na zewnątrz szurając łańcuchami po deskach pokładu. Rod rozejrzał się po okolicy. Za jego plecami było morze, a przed nim rozległe miasto. Kobiety przytuliły mocniej swoje dzieci gdy przestępcy schodzili po kładce na kamienny bruk portu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rod dnia Nie 15:22, 01 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Curt
Moderator / Redaktor
PostWysłany: Nie 14:39, 01 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Góry Sine
Płeć: Mężczyzna

Plan był prosty. W teorii. Praktycznie był niemożliwy do wykonania. Curt miał odwrócić uwagę strażników i paladynów, a tajemniczy jegomość miał znaleźć wolną szalupę i podpłynąć do niechronionego brzegu. Gdy cała sprawa by ucichła razem odpłynęliby w jakieś bezpieczne miejsce. Cała akcja miała trwać około dwóch godzin. Na początku myślał, że to wszystko jest po prostu głupotą, ale po zastanowieniu stwierdził, że jest to całkiem dobry pomysł. Sztorm ucichł, a mieli wyruszyć nad ranem. Była północ.

Plan by wypalił gdyby nie jeden mały szczegół. O ile jegomość w białym płaszczu wydawał się być szczerym, wcale taki nie był. Po prostu Curt odegrał całe przedstawienie, a on zwiał na jednej z łódek. Na szczęście strażnicy nie byli na tyle domyślni, że mógł mieć on coś wspólnego z ucieczką tamtego człowieka. Na nic zdały się żałosne próby ucieczki. Po raz kolejny popełnił błąd. Następnego ranka odpłynęli z małej wyspy. Pogoda była idealna po sztormie więc statek chyżo sunął naprzód. Minęło kilka długich dni wypełnionych samotnością. Z ptasiego gniazda rozległ się ryk wielkiego murzyna z przepaską na biodrach.
Murzyn: - Khorinis na horyzoncie! Ląd! Ląd!
Nie wiedzieć czemu wcale się z tego nie cieszył. To co przeżywał do tej pory było niczym w porównaniu do harówki która jest mu przeznaczona w kolonii. Miał jedynie płonną nadzieję, że przynajmniej wyzdrowieje zanim się to wszystko rozpocznie.

Wieczorem dopłynęli do Khorinis. Po porcie krzątały się wszelkiej maści szumowiny. Z burdelu można było usłyszeć krzyki, a z pobliskiej karczmy jakiś oprych wyleciał przez drzwi i rąbnął w drewniany filar. Z pomieszczenia dało się słyszeć stłumione rechoty. Zardzewiałe łańcuchy zazgrzytały potępieńczo kiedy wszyscy wyszli na stały ląd. Curtowi zakręciło się w głowie i o mało nie upadł, gdyby nie stojący w pobliżu mężczyzna.
Mężczyzna: - Hej! Uważaj!
- Przepraszam, jestem jeszcze poważnie ranny...
Przybysz uśmiechnął się do niego.
Mężczyzna: - Nie ma sprawy, a teraz lepiej chodźmy zanim dostaniemy obaj batem po plecach.
Kawalkada więźniów ruszyła. Łańcuchy zgrzytały.
- Kim jesteś? - zapytał się Curt
Lares: - Jestem Lares.
- A ja Curt.
Lares: - Curt...? Hm, nie jesteś aby paladynem?
- Na pewno nie jestem paladynem, chyba że mam drugą tożsamośc o której nic a nic nie wiem.
Lares zarechotał.
Lares: - Tak też myślałem, ale...
W tej chwili wszyscy zamilkli bo usłyszeli pieśń.
- Co to?
Lares: - To piraci. Skazani na śmierć piraci.
Nieopodal znajdował się plac a na nim kilku wisielców. Następni już szli.
- Ale dlaczego w nocy?
Lares: - Cholera wie, jak tej opasłej świni - gubernatorowi się to podoba to tak jest.
Ponownie zamilkli. Zbliżali się do wozów. Po chwili wszyscy byli już usadowieni na swoim miejscu w furmankach. Gdy wyjeżdżali z miasta nikt już się nie odezwał.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Geralf
Moderator ds. technicznych
PostWysłany: Nie 21:41, 01 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 26 Lut 2009

Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zdalekohenhen
Płeć: Mężczyzna

Geralf siedział na kamieniu. Opierał skrzyżowane nadgarstki o kilof. Nagle przechodzący obok strażnik kopnął kilof i Geralf przewrócił się na ziemie. "Co ja tu robię!? Jak mogłem tak wpaść!?" Geralf popatrzył w przeszłość. Przypomniała mu się jego rodzina. Jego dzieciństwo w Varancie. To czym się zajmował potem. Nie wykonywał on jakiejś szlachetnej pracy, ale zarabiał nie najgorzej. Geralf był złodziejem, ale nie byłe jakim złodziejem. Sakiewki ludzi znikały szybciej od świeżych ryb. Ale pewnego dnia Geralf poczuł się zbyt pewnie i dał się złapać. Okradał on wtedy pewnego bogatego kupca. Nie pamiętał on już nawet jego imienia. W każdym razie, gdy kupiec namawiał klientów na zakup jego produktów, Geralf podszedł do straganu, i niepostrzeżenie wziął jeden, z bardzo drogich sztyletów. Jednak dziś, nie sprzedał by go, kupiec miał obstawę i jeden z najemników zobaczył jak ktoś sięgał po sztylet. Potem wszystko potoczyło się szybko. Najemnicy skoczyli na złodzieja, ten się bronił, zabił dwóch ochroniarzy kupca, zniszczył wiele straganów, no i w końcu popełnił błąd. Wbiegł w ślepą uliczkę. Kupiec chciał go powiesić, ale na szczęście złodzieja przyjechał oddział paladynów. Zbierali oni zbirów do Khorinis. Handlarz ucieszył się, że zbój będzie odbywał ciężkie roboty i postanowił go nie zabijać. Minęło kilka dni, i Już byli na miejscu. Geralf już od kilku dni pracował w kopalni. Nie widział on już światła dziennego od tych właśnie kilku dni. Wszystko go bolało od ciągłej pracy kilofem. Ale teraz nadarzyła się okazja. Geralf wstał i podszedł do strażnika. Ten popchnął go na ziemie.
Strażnik: - Bierz się do roboty, szczurze.
- Tak jest.
Geralf wrócił do pracy, ale coś się już zmieniło. Strażnik stracił drugie śniadanie na korzyść złodzieja.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Geralf dnia Wto 19:55, 03 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Rod
Redaktor
PostWysłany: Wto 17:10, 03 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Pochód przez rynek stwarzałby dziesiątki okazji do ucieczki. Strażnicy o tym wiedzieli toteż skazańców poprowadzono przez strome zbocze, na rubieżach miasta. Rod przełknął ślinę gdy spojrzał w dół. Skok na skaliste wybrzeże byłby samobójstwem. Z wojska udało mu się uciec jednakże teraz nie miał żadnych szans. "Raz na wozie, raz pod wozem" pomyślał. Ruszył dalej, popędzanych przez strażników. Zza płotów okolicznych farm, chłopi przyglądali się więźniom z obojętnym wzrokiem. Widać nie wzbudzało to już żadnej sensacji. Wyspie Khorinis nie można było jednak odmówić piękna. Przez chwilę można było zapomnieć o perspektywie trafienia do Kolonii Karnej i nacieszyć się święcącym wysoko słońcem, szumem drzew i rzek oraz zapachem pól. Żaden ze zmierzających do Górniczej Doliny ludzi nie wiedział jak tam jest. Jak wygląda okolica, jakie panują warunki. Lecz opinię jej każdy znał. Harówka w kopalni, głód, liczne niebezpieczeństwa oraz istna góra złota. A raczej góra magicznej rudy. Takie perspektywy dawała Kolonia Karna. Nagle Roda coś oderwało od myśli. Stanęli przed małą rzeczką. Obok mostem jechały wozy z zaopatrzeniem dla Kolonii. Skazańcom zaś kazano przeprawić się przez rzekę w bród. Prąd był silny a zadania nie ułatwiały ciężkie kajdany. W końcu stanęli na drugim brzegu cali mokrzy. Strażnicy, którzy nawet nie zanurzyli palca w wodzie, rechocząc popędzili ich do dalszej drogi. Każdy krok przybliżał ich do nowego więzienia. Wszyscy odruchowo obejrzeli się za siebie gdy brama zgrzytając zawiasami, zatrzasnęła się za plecami ostatniego skazańca.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Curt
Moderator / Redaktor
PostWysłany: Wto 20:33, 03 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Góry Sine
Płeć: Mężczyzna

Powoli sunęli głównym traktem. Pogoda dopisywała, ale wcale nie pocieszało to Curta. Obok niego Lares rzeźbił znaleziony na furmance drewniany klocek. O ile można to było nazwać rzeźbieniem bo obdzierał drewno o metalowe rusztowanie wozu. Wyglądało na to, że nie robi mu to zbyt dużej różnicy, czy jedzie do kolonii czy też nie.
Curt westchnął i przekręcił się na drugi bok. Jechali wzdłuż sporego wąwozu, który nieubłaganie pogłębiał się co kilka kroków. Na szczęście nie był zmuszony go oglądać. Dawno już porzucił wszelkie myśli o ucieczce. Nie miała ona żadnego sensu. Nie dość, że byli obstawieni strażnikami, to nie znał tej okolicy i najpewniej by się zgubił. Zaczęli podjeżdżać pod górkę. Chwilę trwało zanim wóz znów stanął poziomo. Gdy się to jednak stało usłyszał głośne westchnienia kilku więźniów. Wstał i rozejrzawszy się sam westchnął równie głęboko. Dokoła rozlewały się piękne jeziora i rzeki. Kilka mostków łączyło stały ląd, a niedaleko stąd widniała mała farma. Okolica była piękna, otoczona wysokimi górami. Niedaleko jednak biegało kilka topielców. Strażnicy musieli się mieć na baczności. Te niebezpieczne stwory, potrafiły swoimi pazurami przebić mocny pancerz. Do żadnego ataku jednak nie doszło. Coś jednak oderwało go od rozmyślań.
Lares: - Nie ma się co tak zachwycać mój drogi, dojeżdżamy właśnie do miejsca w którym spędzimy resztę życia...
Curt spojrzał w dal i już wiedział o co chodzi Laresowi. Nieopodal leżała ogromna skała, a obok niej dziwny dźwig. Obok niego kręciło się już kilku strażników, a nawet Mag Ognia.
Lares: - Dojeżdżamy do naszego nowego domu przyjacielu, ta miła przejażdżka właśnie się dla nas kończy...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Curt dnia Wto 20:35, 03 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Czajnik
Redaktor
PostWysłany: Śro 1:00, 04 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Wędrówka nie trwała długo. Już po parunastu minutach marszu ujrzeli w dole warownię. Z oddali było widać lśniące zbroje paladynów. Zeszli w dół zbocza i dotarli pod bramy. Rod i Czajnik szli na przedzie całej grupy i rozmawiali.

Rod: Ciekaw jestem, kto z nas pierwszy odpadnie.
- Stawiałbym na tego blondyna na końcu szeregu.

Rod spojrzał na mężczyznę. Wyglądał na zdrowego i silnego faceta, gdzieś około 25-26 lat

Rod: Czemu akurat on?
- Z dwóch powodów - po pierwsze: od razu widać, że pochodzi z jakiejś bogatej rodziny. Spójrz na resztki jego ciuchów - widać, że to było kiedyś ubranie kogoś z wyższej kasty. Dwa: jest chory. Ma problemy z oddychaniem.
Rod: Jesteś znachorem?
- Powiedzmy, że tak.

Zamilkli, gdy dwaj strażnicy, którzy szli tuż obok nich, pchnęli ich na kolana. Usłyszeli szczęk zbroi. Podnieśli głowy. Nad nimi stał jeden z paladynów, o wyjątkowo wrednym wyrazie twarzy. Na jego gębie pojawił się przez moment grymas, który mógł z powodzeniem udawać uśmiech.

Paladyn: Witajcie w Kolonii Karnej, śmiecie. Życzymy miłego pobytu.

Po tych słowach przyłożył Czajnikowi i Rodowi prosto w twarz, przewracając obydwu na ziemię. Poleciało trochę krwi z racji tego, że paladyn nie raczył zdjąć swej rękawicy. Blondynek z tyłu szeregu zwymiotował.

Rod: Mamy spore kłopoty, przyjacielu.
- Powiem więcej - jesteśmy po uszy w gównie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Czajnik dnia Śro 1:01, 04 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Rod
Redaktor
PostWysłany: Śro 18:51, 04 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Jeden ze skazańców pomógł wstać Rodowi. Pomimo krwi, która zalała mu oczy, rozpoznał Kosę z rozoranym policzkiem. Pozostali skazańcy z ich grupy stali chwiejnie na nogach. Jakiś potężny w barach, czarnoskóry mężczyzna co chwila smagał opornych batem po plecach.
Mikal: - Thorus, dość! Kazałem Ci przedstawić zasady panujące w Kolonii, nie zachłostać na śmierć!
Thorus: - Właśnie to robię - odburknął grubym nie znoszącym nagany głosem.
Mikal: - Twoja bezczelność nie zna granic. Uważaj na słowa bo w przeciwnym razie wrócisz do reszty więźniów i z powrotem będziesz harował w kopalni.
Gdy nadzorca odszedł w kierunku zamku, paladyn zwrócił się do nowo przybyłych.
Mikal: - Tutaj, w Kolonii Karnej panują twarde reguły, których złamanie kończy się surową karą. Zrozumiano, powsinogi?
Więźniowie pokiwali głowami a blondynek wybuchł płaczem.
Mikal: - Będziecie pracować dniem i nocą w kopalni magicznej rudy. Otrzymacie niezbędne narzędzia oraz ubrania robocze... Uciszcie tego mięczaka bo nie zdzierżę z tym wyciem!
Paniczyk otrzymał od jednego ze strażników kopniaka i natychmiast zamilkł tarzając się po ziemi.
Mikal: - Codziennie dostaniecie racje żywnościowe. Na jakąkolwiek zapłatę nie macie co liczyć - po tych słowach zmierzył wszystkich wzrokiem. - Przybyliście w czas. Zmienicie kopaczy z najniższego szybu. Siedzą tam od tygodnia. Ach, byłbym zapomniał. Potrzebna jest naprawa muru, we wschodniej części zamku oraz wieży obserwacyjnej. Szukam chętnych!
- Ja jestem rzemieślnikiem! Mogę pomóc! - przekrzyknął resztę skazańców.
Mikal: - Świetnie, chłopcze - powiedział. - Reszta zostanie odprowadzona do kopalni.
Rod liczył, że uda mu się nakłonić paladyna aby przydzielił mu Czajnika jako pomocnika. Jak się okazało, miał pracować sam. Gdy tylko nowi kopacze zniknęli za murem, Rodowi dano narzędzia i wskazano najwyższą wieżę twierdzy paladynów. Młody mężczyzna ruszył więc schodami na górę. Zamknięto go od zewnątrz by nie uciekł. A taki miał po części zamiar zgłaszając się do tej roboty. Gdy jednak spojrzał w dół, poniechał swych planów. Był zbyt wysoko. Rozejrzał się po okolicy. Górnicza Dolina okazała się być większa niż się spodziewał. Na północy widział góry oraz ludzi zmierzających do kopalni. Południe osnuwała poranna mgła. Za zachodzie widział liczne wzgórza, kotliny, lasy, jeziorka i rzeki. Na wschodzie zaś - morze.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Czajnik
Redaktor
PostWysłany: Pią 17:22, 06 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Ruszać się, psy! Szybciej machajcie tymi kilofami!!

Strażnicy w kopalni rudy zdecydowanie nie należeli do najmilszych. Czajnik już parę razy odczuł na swoich barkach bicz jednego z nich. Praca w kopalni zdecydowanie nie należała do najprzyjemniejszych, ale można się było dowiedzieć paru ciekawych rzeczy od innych skazańców. Między innymi tego, że nie wszystkim się tutaj podoba i że grupa skazańców planuje bunt. Czajnik, widząc tych wszystkich paladynów szczerze wątpił w powodzenie buntu. Musiałoby się stać coś naprawdę dużego, co odwróciłoby uwagę tej całej hałastry. Wciąż jednak miał nadzieję, że coś takiego nastąpi. Nadzieję, że w Górniczej Dolinie skończy się reżim paladynów, bo na powrót do domu, do rodzinnego Nordmaru, nie miał chyba co liczyć.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rod
Redaktor
PostWysłany: Pią 21:27, 06 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Rod skończył na dzień dzisiejszy. Zostało mu wprawdzie sporo roboty jednak dach wieży był już załatany. Strażnicy pozwolili mu nocować na miejscu pracy. Odłożył narzędzia, zszedł na dół i ułożył się pod ścianą. Słyszał trzask ognia, powolny chód patroli, krakania ptaków. Już zasypiał gdy nagle w oddali usłyszał róg. Potem wszystko ucichło.
Zbudził się o świcie. Otwierając oczy miał nadzieję, że zbudzi się w Klanie Wilka lub jeszcze lepiej - w domu. Jednak blask porannego słońca bijący z góry, otrzeźwił mu umysł.
- Hej! Muszę wyjść!
Strażnik: - A ja muszę pilnować byś nie uciekł. Jasne?
- Potrzebuję dodatkowych materiałów.
Strażnik łyknął haczyk. Rod wyszedł na dwór. Świeże powietrze orzeźwiło go. Obserwowany przez knechtów ćwiczących na placu, odszedł w kierunku wygódki gdzie od początku chciał się udać. Wracając odebrał z drewutni parę desek by nie wzbudzić podejrzeń u pilnującego go strażnika. Po drodze zaczepił go Thorus.
Thorus: - Ktoś chce Cię widzieć.
- Kto niby chciałby widzieć się ze mną widzieć?
Thorus: - Zobaczysz.
Mężczyzna rozumiejąc, że nie ma wyboru, odłożył dechy i udał się za nadzorcą. Wyszli poza zamek gdzie część skazańców pracowała przy budowie drewnianej palisady. Z dala od czujnego wzroku paladynów nadzorujących pracę, siedziało paru obijających się więźniów. Jeden z nich, zapewne herszt wskazał Rodowi miejsce na ziemi.
Gomez: - To Ty pracujesz na wieży obserwacyjnej?
- Owszem.
Gomez: - Świetnie... Mam dla Ciebie zadanie.
- Kim jesteś żeby mi rozkazywać?
Thorus już sięgał po bat ale jeden z kompanów Gomeza uspokoił go gestem.
Arto: - Gomez jest naszym przywódcą. A Ty masz okazję pomóc w realizacji buntu.
- Chcecie podnieść rebelię?
Thorus: - A chcesz do końca życia harować w Kolonii? Nie? Więc słuchaj.
Arto: - Mamy przewagę liczebną. Czekamy tylko na najlepszy moment.
- Nie macie broni.
Arto: - Zdobędziemy ją. Po części dzięki Twojej pomocy.
- To znaczy?
Arto: - Jako jeden z nielicznych skazańców możesz poruszać się po zamku swobodnie. Zorientujesz się gdzie jest zbrojownia.
Gomez: - Przysłużysz się sprawie, chłopcze. Możesz odejść. Aha, pamiętaj - ta rozmowa nie miała miejsca.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Curt
Moderator / Redaktor
PostWysłany: Pią 22:41, 06 Mar 2009 Powrót do góry


Dołączył: 27 Lut 2009

Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Góry Sine
Płeć: Mężczyzna

Curt machał monotonnie kilofem. Po nagich plecach spływał rzęsisty pot. Już dawno stracił koszulę i spodnie na rzecz kilku plastrów szynki odkupionych od jednego ze skazańców, który handlował w malutkiej dziurce skradzionymi dobrami. Czasami dołączał do niego inny, zwany Geralfem - również złodziej. Oboje podwędzali z kieszeni strażników jakieś smakołyki i często przynosili je właśnie tam. był to swoisty "czarny rynek" wśród więźniów.
Curt otarł po raz kolejny pot z czoła i podniósł się, żeby rozprostować plecy. Efekt nie był miły, bo nie dość że kości zaskrzypiały jak stare zawiasy to jeszcze dostał biczem po plecach. Splunął niezauważalnie pod nogi strażnika i kopał dalej.
Nagle z tunelu rozbrzmiał dziwny syk. Coś jak syk węża, ale połączony z nieziemskim skrzekiem. Dźwięk odbił się echem po ścianach szybu i ucichł. Po chwili znowu się odezwał i brzmiał dużo silniej. Gdy na chwilę ucichł, Curt spojrzał na więźnia obok. Był to starzec z długą, siwą, pokrytą kurzem i pyłem brodą. Wytrzeszczał ze strachu oczy i wyglądał tak, jakby miał za chwilę zapaść się pod ziemię. Wszyscy więźniowie ze strachem patrzyli się w stronę tunelu skąd dochodził niepokojący dźwięk.
Wtem odezwał się starzec.
Starzec: - P-p-ppp-eełzacze... Z-zabiją nas wszystkich! - krzyknął
Na to zdenerwowany tymi wydarzeniami strażnik zamachnął się biczem na staruszka. Curt nie wiedział dlaczego to zrobił. Rzucił się przed starca i przyjął na siebie potężne uderzenie chroniąc go. Krzyknął i zsunął się na ziemię. Starzec patrzył się ze strachem w oczach. Ale to nie był koniec.
Nagle dźwięk rozbrzmiał w uszach wszystkich skazańców, a z tunelu wypadło kilka dziwnych, pajęczakowatych bestii.
Strażnik: - To pełzacze! - krzyknął - Do broni!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Curt dnia Pią 22:42, 06 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rpgfan.fora.pl Strona Główna -> Gothic: Opowieści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare